Wydarzenia

Rozdział XX

Chciałam zostać z mamą jak najdłużej ale zmusiła mnie, żebym razem z Anią poszła do domu. Była już siódma, a my od rana jesteśmy poza domem. Trzeba było zrobić lekcje, posprzątać, zrobić kolację… Ale jaki normalny człowiek będzie myślał o takich rzeczach podczas gdy dowiaduje się, że jego mama umiera? Może znajdzie się ktoś taki, ale ja na pewno nie należałam do takiego rodzaju człowieka. Miałam serce. Miałam uczucia i świadomość tego, że za niedługo nie zostanie mi już nic. Mimo to nie chciałam robić niczego wbrew matce. Zostało mi tak mało czasu. Chciałam jej udowodnić, że bardzo ją kocham, dlatego bez sprzeciwu wyszłam na zimny i pełen pacjentów korytarz. Musiałam znaleźć stołówkę, na której siedziała Ania.

Czerwone i zapuchnięte oczy zdradzały mój wewnętrzny stan. Wszyscy patrzyli się na mnie tak, jakby chcieli mnie przytulić. Wyczuwali, że coś jest nie tak i samym spojrzeniem okazywali to znienawidzone przeze mnie współczucie. Postanowiłam to ignorować. Po kilku minutach wypytywania, szukania, rozglądania się i lekceważenia wzroku innych, znalazłam ją. Siedziała na końcu sali i piła herbatę. Pomiędzy szybkimi łykami, zajadała się smacznie wyglądającą babką. Na sam widok czegoś słodkiego, przełknęłam głośno ślinę. Weszłam do wnętrza stołówki. O dziwo nie pachniało tu warzywami i rozgotowanym mięsem. Poczułam zapach truskawek, pomidorów i czegoś słodkiego. Może to właśnie te ciasta nadawały zwykłemu powietrzu tak intensywny aromat.

Podeszłam do stolika Ani i posłałam pielęgniarce ciepły uśmiech.

- Dziękuję, że się pani nią zajęła – popatrzyła na mnie czule, kiwając głową – a ty Aniu, chodź już – zwróciłam się do siostry, która nie ukrywała swojego zadowolenia. Szkoda, że ja nie mogłam jej dać choć odrobiny szczęścia, którego tutaj zaznała. Zaznała radości z tak błahego powodu, fenomenalne, a zarazem tak wyjątkowe.

- Idę, idę – wyszeptała, wypijając resztę owocowego napoju. Zeskoczyła z wysokiej ławki i jednym susem znalazła się przy mnie.

Kobieta również wstała.

- Poczekaj chwileczkę, dobrze ? – zatrzymała mnie przed wyjściem.

Bez oporu stanęłam przed drzwiami, oczekując powrotu pielęgniarki.

Gdy już przyszła dziwnie się zachowywała. Stanęła bardziej po mojej stronie i nie mówiła, ale szeptała mi do ucha.

- Macie tu trochę pieniędzy. Na pewno potrzebujecie czegoś do jedzenia. Pomijając jakieś ubrania, bo przecież u nas już prawie zima. Weź je i kupcie sobie coś, dobrze? – zdezorientowana jej zachowaniem osłupiałam. Poczułam się okropnie. Znów miałam się za żebraka. Tak samo czułam się wtedy, kiedy miałyśmy zamieszkać u Zegrzyńskiej. Ale nie mogłam myśleć jedynie o sobie i dumie, którą cały czas posiadałam. Faktycznie nadchodziła zima, a Ania nie miała nawet rękawiczek. Okropnie się o nią bałam, dlatego przyjęłam pieniądze. Podziękowałam jej i posłałam szczere i radosne spojrzenie. Trochę udawałam, ale walka ze samą sobą na pewno uczyni mnie kimś lepszym.

- Postaram się je pani zwrócić. Mam nadzieję, że załapię się do jakiejś pracy … – nie dokończyłam mówić, bo mała Ania wciskała się pomiędzy mnie i kobietę.

Była zniecierpliwiona i ciekawa tego, co wręczyła mi jej nowa przyjaciółka.

- Zosiu, co tam masz? Pokaż, no proszę ! – mruczała błagalnym tonem.

- Nic takiego , kochanie – uspokoiła ją pielęgniarka – nie myśl o pracy, ale o szkole i swojej siostrze. Nie zwracaj mi tych pieniędzy – szepnęła mi na ucho.

- Dziękuję – opowiedziałam, ściskając jej kruchą rękę.

Ania wciąż skakała to w moim, to w jej kierunku, usiłując zobaczyć co zaciskam w pięści.

- Ale za co, Zosiu? Co jej pani dała ? – pytała, ciągle nie rozumiejąc.

- To tajemnica ! – pielęgniarka pochyliła się nad Anią i serdecznie ją uściskała.

Ponownie podziękowałam jej tym samym gestem i razem z Anią opuściłyśmy szpital. Było bardzo ciemno. Bałam się wracać z tak mały dzieckiem o tak późnej porze, dlatego zadzwoniłam do Pawła. On na pewno podrzuciłby nas do domu.

Wystukałam numer i przycisnęłam zieloną słuchawkę. Po trzech sygnałach usłyszałam głos kolegi.

- Jasne, że po was przyjadę. Gdzie jesteście ?

- Pod szpitalem. Możesz się pospieszyć? Nie chcę, żeby Ania się rozchorowała, a jest naprawdę zimno.

- Nie ma sprawy, już jadę.

Odłożyłam telefon i wsunęłam go do kieszeni.

Kątem oka zerknęłam na Anię. Była bardzo smutna. Zdziwiłam się, bo przed kilkoma minutami kipiała pozytywną energią. Dlaczego to tak szybko uleciało, dlaczego się ulotniło?

- Aniu, stało się coś ? – schyliłam się, by lepiej widzieć jej twarz. Uliczne latarnie prawie w ogóle nie oświetlały okolicy. Ponure światło rzucało jedynie poświatę na obiekty, znajdujące się w pobliżu lamp.

- Kiedy mama wróci do domu ?

I to był właśnie ten moment, w którym uświadomiłam sobie dobitnie, że już nigdy nie wróci. Jak miałam jej o tym powiedzieć? Przecież Ania tego nie przeżyje.

- Nie wiem, kochanie. Za niedługo – skłamałam, tuląc się do malutkiej siostrzyczki.