Wydarzenia

Pamiętam lata temu, kiedy usłyszałem po raz pierwszy pewną piosenkę. Jej tytuł, dość enigmatyczny w tamten czas dla mnie: „Bracka”, nic mi nie mówił. Ale spodobało się i to bardzo. I słuchałem tego na okrągło, nie wiedząc tak naprawdę jaki przekaz idzie pod piosenką. I nawet nie zdawałem sobie przez lata sprawy, że kiedykolwiek spotkam na żywo tego artystę, aż do tego dnia, kiedy wspólnie z Andrzejem Sikorowskim zawitali do Żywca. Jaki z tego morał? Zawsze dostaniesz to, czego pragniesz.


Grzegorz Turnau

Pasjansa układa się zwykle w pojedynkę, ale w wykonaniu tych dżentelmenów nabiera zupełnie innego wyrazu. Choć zdawało się, że ludzie nie spotkali się w Miejskim Centrum Kultury, lecz w „Szpitalu pod wezwaniem świętego Walentego. Górne drogi oddechowe”. Przyznał to w żarcie Grzegorz Turnau, który borykał się z infekcją wirusową i wszystkim dawało się to odczuć. Niemniej artysta dał z siebie wszystko.

A dwóch przyjaciół ze sceny i z Krakowa radziło sobie tego wieczoru znakomicie. Widać było ogromną sympatię i przyjaźń męskich przedstawicieli homo sapiens a ich niesamowite poczucie humoru sprawiało, że chyba nie byliśmy na koncercie muzycznym, ale na biesiadnym spotkaniu wśród swoich. Tematem, który nie zwykł prawie nigdy nie schodzić z ust ludzi są związki międzyludzkie a jak na okazję przystało, muzycy opowiedzieli nam czym są dla nich Walentynki i jak oni przeżywają swoje związki z kobietami. Było to niezwykle wzruszające doświadczenie, które wnosiło bardzo wiele do serc zgromadzonej publiczności. Pan Andrzej dał nawet odpowiedź na pytanie, jak uczcić długowieczność związku. Hmmm...”minutą ciszy”. I ludzie to zrozumieli uśmiechając się żywo. A jaką przywarę w miłości panowie postawili w krzywym zwierciadle: zazdrość. To coś najgorszego, co może być w miłości. I dał na to przykład Grzegorz Turnau parafrazując zagraniczną piosenkę pod tytułem: „jealous guy”. "Jestem zazdrosnym facetem”.

A sala koncertowa wypełniła się w całości. I przyszli Ci, co naprawdę chcieli przyjść i poczuć na własnej skórze czym jest poezja śpiewana. I to w jakim wykonaniu. Najlepszym w tym kraju. Kiedy trzeba było, ludzie nawiązywali kontakt z muzykami, którzy wręcz uwielbiają rozmawiać ze swoimi słuchaczami i dzielić się z nimi ciepłą energią i radością. Dawało się jednak odczuć, choć to może być mylne wrażenie, że publiczność była kobietą, ponieważ w chwilach, kiedy muzycy przestawali śpiewać, wśród zgromadzonych wydobywał się w większości delikatny głos piękniejszej płci. A czy poezja śpiewana ma rację bytu? Bez dwóch zdań. Kiedy słuchasz na żywo, uczestniczysz w przekazie, który przekracza wszystkie normy i zasady.


 Pasjans na dwóch

Rzekłbym jeszcze mocniej: Panowie z Krakowa zabrali publiczność w niesamowitą podróż przez emocje, swoje doświadczenie, przez życie. Bard z gitarą i bard z pianinem potrafili stworzyć atmosferę, w której każdy mógł odnaleźć siebie takiego, jakim jest, lub takiego, jakiego szukał do tej pory przez całe życie.

I choć każdy ze słuchaczy jest inny i różnił się wiekiem ze sobą, to jak stwierdza jedna z piosenek, którą odtworzyli muzycy: „choć w papierach lat przybyło, to naprawdę wciąż jesteśmy tacy sami”. Bo tak naprawdę to niczym się nie różnimy a potrzeby ludzkie mamy takie same. Posiadania swojej ojczyzny, przyjaciół obok nas, życiowego wybranka lub życiową wybrankę, swoje ojczyźniane korzenie. Po to, by każdy z nas po latach mógł z radością wspominać dawne lata. Podobnie, jak to robili w walentynkowy wieczór Grzegorz Turnau i Andrzej Sikorowski. Młodszy z artystów dał na swoim przykładzie nawet lekcje uwodzenia mężczyznom, którzy jeszcze nie znaleźli swojej drugiej połówki opowiadając, jak to kolejne kobiety próbował kiedyś poderwać na piosenkę poetycką. I jakie było zdziwienie, kiedy trzecią z nich zabrał na koncert Marka Grechuty, po którym przestał się nią interesować, a zaczął samym Markiem Grechutą, poprzez którego rozpoczął swoja wędrówkę po muzycznym świecie, aż do dziś, urzekając wirtuozerią pianina i niebanalnym, oryginalnym głosem.

18 lat różnicy, między muzykami, którzy wypełnili wieczór dnia św. Walentego udowadnia, że w życiu nie liczy się to, ile masz lat, jak wyglądasz i wiele innych przypadków. Jeśli czujesz w sercu dobro, to zawsze znajdziesz podobnego do siebie. Panowie z grodu Kraka dali wszystkim ludziom zgromadzonym na sali dawkę optymizmu, radości, refleksji i nadziei. Polecam każdemu, na przyszłość podobne koncerty, albo wizytę w innym miejscu w kraju i spotkanie z tymi panami. Warto wydać każdą złotówkę, by spędzić z nimi czas.

{youtube}gX7VNNm_GiE{/youtube}

Autor: Sławomir Brak

Zdjęcia: Sławomir Brak

Kopiowanie materiałów zabronione.