Wydarzenia

13 i 14 września odbyła się w Żywcu niecodzienna impreza kulturalna. W kawiarni DeKaffe miał miejsce festiwal muzyki alternatywnej – Alter Folk Festival. Organizator eventu Wojciech Żurek, przy wsparciu Dominika Deki zaprosił wielu ciekawych artystów krajowych, a także gościa z zagranicy.

Ragaboy

Pierwszego dnia, w piątek przed godziną 20 festiwal swoim koncertem rozpoczął Tomasz „Ragaboy” Osiecki, znany w Polsce sitarzysta. Ten oryginalny artysta gra na instrumentach indyjskich, takich jak: sitar, czy dilruba. Jako muzyk sesyjny współpracował z wieloma artystami, od zespołu T.Love po Behemoth, a także z żywiecką Metanoią. Kameralne wnętrze kawiarni dobrze współgrało z muzyką, którą można było odbierać w ciszy i spokoju. Wrażenie robiła mini scena, przykryta różnokolorową, orientalną narzutą, zamontowaną na koncert Ragaboy’a. Słuchacze z dużym zainteresowaniem odebrali sitarową muzykę, połączoną z elektronicznymi samplami. Po występie redakcja porozmawiała z Tomaszem Osieckim:

Mariusz Waligóra: Jak rozpoczęła się twoja przygoda z muzyką indyjską?

Tomasz „Ragaboy” Osiecki: Przygoda z muzyką Indii zaczęła się paradoksalnie od The Beatles. W pewnym momencie poznawania muzyki natknąłem się na nich i w piosence „Norwegian Wood” usłyszałem dźwięk, którego ówcześnie nie potrafiłem zidentyfikować. To było w bodajże 1998 roku, poszedłem więc do mojego ojca, który w latach 60, 70 czynnie grywał – zapytałem co to jest – odpowiedział: sitar. Beatlesi wykorzystali wtedy sitar indyjski. Grałem w tym czasie na gitarze, basie, mandolinie i zacząłem się powoli interesować nowym instrumentem… ogólnie dużo by opowiadać. Zaczęło się od The Beatles, potem odkryłem klasyczną muzykę indyjską, inne instrumenty.

MW: Nie mamy w Polsce wielu sitarzystów, stąd wynika twoja wszechstronność stylistyczna?

TO: Nagrywam wiele rzeczy, faktycznie są one bardzo zróżnicowane. Stylistyka jest szeroka, od Behemoth po Halinę Mlynkovą, gram klasykę, komponuje. Tej muzyki nie ma w Polsce, jest to swego rodzaju nisza, jednak kiedy ludzie słyszą ją przypadkiem, to chętnie ją przyjmują, bo są to zazwyczaj ładne melodie, orientalne skale.

MW: Czym się obecnie zajmujesz muzycznie?

TO: W tej chwili mam skończoną i zmiksowaną moją autorską płytę, czyli Ragaboy jako ja. Po tylu latach grania, jako muzyk sesyjny, grania koncertów gościnnie, teraz, kiedy moja działalność kompozytorska trochę wychodzi na wierzch, postanowiłem nagrać swoją autorską płytę, obecnie szukam wydawcy. Pracuje oczywiście w stałych kolaboracjach:  Rara Avis z Andrzejem Kasprzykiem i Mayą Takeuchi. Z Radiem Samsara, z zespołem Fussion gramy muzykę świata, działam na wielu płaszczyznach, lecz moim priorytetem jest wydanie płyty, żeby zaistnieć jako muzyk indywidualnie, nie tylko jako muzyk sesyjny.

 Leaky Boat

Po krótkiej przerwie technicznej, na scenie pojawił się kolejny artysta tego wieczoru, czyli Piotr Mazurek z projektem Leaky Boat. Również w tym projekcie muzycznym jedna osoba odpowiadała za wszystko, a działo się wiele. Surowa, niespokojna elektronika w połączeniu z ciepłym akustykiem i harmonijką ustną stworzyły bardzo ciekawy efekt, okraszony mającymi dużo do przekazania tekstami warszawskiego songwritera. Występ Piotra Mazurka można podzielić na dwie części, gdzie zaprezentował dwie zupełnie inne szkoły. Pierwsza połowa składała się z twórczości z tekstami angielskimi. Spokojna, nostalgiczna, przygotowywała słuchaczy do części drugiej, gdzie język zmienił się na polski, całość nabrała innego wyrazu, bardziej przemawiając do publiki. Po występie artysta udzielił nam wywiadu:

Mariusz Waligóra: Jak wyglądają Twoje inspiracje muzyczne, tekstowe?

Piotr Mazurek: Jeśli chodzi o inspiracje muzyczne, to nie ma jednego konkretnego stylu, którym mógłbym się inspirować od początku do końca. Wychowałem się na zespole The Beatles i uważam, że ich dorobek, to swego rodzaju szkoła słuchania muzyki. Od bardzo prostych, przebojowych, wpadających w ucho piosenek, po elektroniczne, rozbudowane formy. To chyba jedyny taki przypadek w historii muzyki popularnej, że zespół odniósł tak duży sukces komercyjny i pozwolił sobie na artystyczne uwolnienie się. Jest to gwiazda, która wypłynęła z undergroundu i nie zmieniała się, a nawet zradykalizowała się z biegiem czasu. Ogólnie gram wiele rzeczy – w mojej muzyce miesza się to, co akustyczne i kominkowe, z tym, co elektroniczne i fabryczne. Chciałbym dalej pójść w elektronikę, ale nie porzucać tej części akustycznej. Mam bardzo szerokie inspiracje, bardzo lubię Radiohead, The Pixies, Björk, ostatnio Kurta Vile, Skaldów słuchałem długo, podobał mi się bardzo koncert Zbigniewa Wodeckiego z big bandem.

MW: Co planujesz w najbliższym czasie?

PM: Chciałbym nagrać płytę i wydać ją samemu, nie chciałbym szukać wydawcy, chociaż roześlę ją. Ważny jest dla mnie hand made i DIY, począwszy od tego, że napisałem piosenki, sam je nagram, skończywszy na tym, że je wydam. Zbudowałem sobie studio, żeby to zrobić, oraz wiele innych rzeczy. Myślę, że jeżeli chcesz, żeby było po twojemu, musisz to zrobić sam. Chciałbym grać dużo koncertów, lubię siedzieć w studiu i powoli montować materiał, ale lubię także występować. Chciałbym, żeby to nagrania były dostępne za darmo, albo za „co łaska”. Żyjemy w takich czasach, że każdy usłyszał nie jedną nutę za darmo. Chciałbym pracować nad koncertami, kontaktami z publiką, niezależnie ile będzie ludzi na sali. Ważne jest, żeby każdy czuł, że jest to skierowane do niego.

MW: Pokazałeś dzisiaj różne strony swojej twórczości. Jak wolisz pisać: po polsku, czy angielsku?

PM: To są dwie różne szkoły pisania. Jeśli chodzi o komponowanie, to mam dużą łatwość pisania piosenek. Nie jest dla mnie trudne stworzenie melodii, akordów. Słowa to jest absolutny znój. Pisanie po angielsku w moim przypadku na poziomie podstawowo-średnim bywa ciężkie, kiedy chce coś powiedzieć i nie znam potrzebnych słów. Ważne jest aby słowa konkretnie znaczyły, to o co mi chodzi.  Do tego rytmika itd. Po polsku łatwiej jest coś przekazać, opowiedzieć o czymś. Jednak angielski jest niezwykle śpiewny, w przeciwieństwie do naszego – wyboistego, trochę kanciastego języka. Z tym pytaniem, to jak zapytać malarza: czy woli malowanie pędzlami, czy rysowanie piórkiem, jest to kwestia narzędzia.

 Oh Ohio

Równie interesujący był kolejny dzień festiwalu. W sobotę publika jeszcze bardziej się powiększyła, lecz w dalszym ciągu można było komfortowo przeżywać to, co proponowali nam goście festiwalu. Pierwsi wykonawcy tego dnia nie byli w 100 % gośćmi, ponieważ zespół Oh Ohio to Magdalena Noweta z Ostrzeszowa i Wojciech Żurek z Żywca. Artystów ciekawie zapowiadał Paweł Tetłak, nawiązujący świetny kontakt z publiką. Idealną ciszę w lokalu (co trzeba podkreślić), wypełniały minimalistyczne kompozycje zaaranżowane na gitarę Wojtka i delikatny, klimatyczny śpiew Magdy. Pomimo tego, że muzycy mieszkają od siebie 300 kilometrów i tworzą zazwyczaj na odległość, słychać i czuć było „chemię” emanującą z ich wspólnych kompozycji. Po występie porozmawialiśmy z Oh Ohio o zespole a z Wojtkiem, jako organizatorem tej inicjatywy, o festiwalu:

Mariusz Waligóra: Jak zespół Oh Ohio radzi sobie z odległością, która was dzieli, jak komponujecie materiał?

Wojciech Żurek: Komponowanie wygląda u nas zawsze tak samo. Ja nagrywam ścieżki gitarowe u siebie w domu, wysyłam Magdzie, która do tego komponuje wokale, nagrywa klawisze. Praktycznie cała nasza EP-ka tak powstała, a my się spotkaliśmy pierwszy raz w życiu dopiero po nagraniu pierwszych utworów.

MW: Na EP-ce nie poprzestaniecie nagrywania?

WŻ: Jak mówiła Magda, na co dzień  dzieli nas prawie 300 kilometrów i logistycznie jest to ciężka sprawa. Mam jednak nadzieję, że uda się nam nagrać coś nowego.

Magdalena Noweta: Głównym problemem są próby. Część utworów tworzy się w domu, część powstaje na próbach. Inna sprawa to też ćwiczenie materiału i nabieranie pewności na scenie.

WŻ: Dzisiaj zagraliśmy totalnie na „partyzanta”. To już nasz piąty koncert, który tak gramy. Jedynie jak graliśmy pierwszy raz w Żywcu rok temu, to mieliśmy czas, żeby sobie spokojnie wcześniej ograć materiał.

MW: Czy są już plany kolejnych koncertów? Będzie można was usłyszeć na żywo?

MN: Świetnie się gra koncerty, próby. Niestety często trzeba dołożyć połowę kosztów do podróży. Jest też sprawa wieku, poświęcenia czasu rodzinie. Dobrze byłoby jak najwięcej grać, ale głowę często zaprzątają też inne sprawy.

MW: Muzyka jest dla was istotna, czy jest dodatkiem do życia?

WŻ: Myślę, że obydwoje traktujemy muzykę bardzo poważnie, Magda przed powstaniem Oh Ohio grała w świetnym zespole Let The Boy Decide. Myślę, że jej, jak i moje życie przesiąknięte jest muzyką. Niestety zderzamy się też z szarą rzeczywistością życiową i musimy to jakoś pogodzić. Ale nadal istniejemy.

MW: Powiedzcie jeszcze naszym Czytelnikom, gdzie można zdobyć waszą EP-kę?

WŻ: Jest do ściągnięcia za darmo na naszym profilu bandcamp ( ohohio.bandcamp.com )

MW: Jeszcze parę pytań do Wojtka, jako organizatora Alter Folk Festival. Kiedy narodził się pomysł na tą inicjatywę?

WŻ: Pomysł na festiwal chodził mi po głowie już od dłuższego czasu. Razem z Dominikiem (Dominik Deka – przyp. red.) zorganizowaliśmy tutaj już dziesięć koncertów,  Zapraszaliśmy artystów krajowych, a także zagranicznych. Grali u nas muzycy z Islandii, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji. Stwierdziliśmy, że warto teraz zrobić coś większego. Uważam, że większość ciekawych kulturalnych imprez w naszym mieście to oddolne inicjatywy tworzone przez pasjonatów. Kuba Winiarski organizuje Browar Rock Festival, chłopaki z The Pryzmats organizują Hip-Hop na Żywca, a ja do tej pory nie miałem reprezentacji muzyki,  którą lubię więc można powiedzieć, że pomysł wziął się trochę z egoizmu. Oczywiście to, co robimy jest bardzo kameralne, ale od początku taki był nasz zamysł więc tutaj jestem realistą. Mam świadomość, że nie przyciągniemy nigdy tysięcy ludzi na te koncerty, ale nie mam z tym żadnego problemu, ponieważ taka jest natura tej muzyki.

MW: Pomówmy o doborze artystów. Jak ich wybrałeś, skąd wziął się u nas songwriter z Australii, Phillip Bracken?

WŻ: Phillip grał rok temu na Opole Songwriters Festival, gdzie my też wystąpiliśmy z Oh Ohio. Mój znajomy – Roman Szczepanek, który to organizował skontaktował mnie z Phillipem, Kiedy dał mi znać, że Phillip znów przyjeżdża do Polski, pierwsze co zrobiłem, to do niego napisałem. Zaproszenie zostało bardzo szybko przyjęte, z czego się bardzo cieszę. Jeśli chodzi o pozostałych artystów, Tomka Osieckiego już znałem od kilku lat. Projekt  Leaky Boat był mi wcześniej nieznany. Pierwszy raz usłyszałem jego muzykę w radiowej „Trójce”, a w międzyczasie  Piotr (Leaky Boat) sam do mnie napisał i udało nam się zgrać. Bardzo się cieszę, że wszyscy zaproszeni muzycy dojechali.

MW: Czy możemy liczyć na kolejną edycję festiwalu?

WŻ: Mam nadzieję, że tak. Taki jest zamysł, żeby to była coroczna inicjatywa, mam nadzieję, że nam się to uda. Na pewno będziemy też organizować kolejne koncerty, na które już serdecznie zapraszam.

 M Jałowiecki

Po występie Oh Ohio, Wojtek zaprosił na scenę niezwykłego gościa. Był to mysłowicki artysta, który niezwykle przyczynił się do budowy polskiej sceny alternatywnej od lat osiemdziesiątych, aż do teraz. Założyciel zespołów Generał Stilwell i Delons – Marek Jałowiecki.

Oh Ohio & M. Jałowiecki

Na początku wystąpił on z Wojciechem Żurkiem, muzycy wykonali owoc swojej współpracy – utwór „Nad Wysepkami”, który znalazł się m.in. na festiwalowej składance. Następnie Marek Jałowiecki wykonał kilka swoich nowych utworów urzekając publikę kompozycją i tekstami. Na końcu zachęceni oklaskami publiki wrócili na bis Oh Ohio. Po występie, wywiadu redakcji Bracken 2

W końcu prowadzący barwnie zapowiedział ostatniego artystę, którym był charyzmatyczny songwriter z Australii, Phillip Bracken. Muzyk zawitał do naszego kraju już po raz trzeci, uświetniając tym razem żywiecki festiwal. Pośród niewielu informacji na temat artysty, można było wyczytać w mediach, że ma hipnotyzujący głos. Trudno było się nie zgodzić z tym argumentem, ponieważ na godzinę zaczarował on publiczność siedzącą w lokalu. Ciekawe aranżacje gitarowe, ciepły, autentyczny i szczery śpiew to główne atuty Phillip’a. Australijczyk wprowadzał słuchaczy we właściwy nastrój krótkimi opowieściami pomiędzy swoimi piosnkami. Artysta prezentował swój autorski materiał a na końcu zachwycił interpretacją utworu „Karma Police” zespołu Radiohead. Słuchacze nie chcieli wypuścić muzyka ze sceny, lecz w końcu występ musiał się zakończyć. Australijski artysta krótko opowiedział nam o swoich inspiracjach oraz podróżach:

Mariusz Waligóra: W zeszłym roku nagrałeś koncert na DVD w Opolu, ogólnie jesteś trzeci raz w Polsce. Chyba ci się tutaj podoba?

Phillip Bracken: Tak, bardzo mi się tutaj podoba, poza tym moja dziewczyna jest Polką. Lubię tutaj wracać ponieważ jest u was pięknie i podoba mi się wasza ogromna gościnność.

MW: Godne podziwu, zwłaszcza, że Australia jest tak daleko stąd.

PB: Jest daleko, ale ja bardzo lubię podróżować, dlatego to nie jest dla mnie kłopot.

MW: Gdzie chciałbyś jeszcze wystąpić na świecie?

PB: Wszędzie, nie mam szczególnych miejsc. W każdym zakątku świata znajdę to, co lubię, czyli intymną przestrzeń na koncertach.

MW: Co Cię inspiruje jako „songwriter’a”?

PB: To bardzo trudne pytanie, oczywiście nie ma jednej konkretnej rzeczy, jest ich bardzo wiele. Myślę, że ważne jest, aby mieć otwarte zmysły: wzrok, słuch. Nigdy niewiadomo, co może zainspirować, trzeba być przygotowanym.

MW: A jakiej muzyki słuchasz?

PB: Bardzo sobie cenię takich artystów, jak: Nick Cave, czy Tex Perkins. Robią świetną, uniwersalną muzykę.

MW: Gdzie w tym roku będzie można Cię zobaczyć na żywo?

PB: W przyszłym tygodniu w sobotę gram w Warszawie. Zostaję na jakiś czas w Europie, więc zagram trochę koncertów.

MW: Jeśli zamierzasz zostać na trochę w Europie, pewnie zdajesz sobie sprawę, że bywa u nas dość zimno o tej porze roku?

PB: Tak, ale ja ogólnie wychowałem się w zimniejszej części Australii. Myślę jednak, że Europejska zima może być dla mnie szokiem.

Długą owacją nagrodzono całokształt festiwalu. Organizator podziękował wszystkim za pracę, pomoc i przybycie. Alter Folk Festival jest bardzo ciekawą inicjatywą w Żywcu i już pierwsza edycja pokazała, jak różną i nieszablonową muzykę można zgromadzić podczas koncertu w jednym miejscu. Należy teraz trzymać kciuki, aby kolejna edycja odbyła się, licząc na kolejny wspaniały dobór artystów reprezentujących muzykę alternatywną.

Autor: Mariusz Waligóra

Zdjęcia: Tomasz Zięba

Kopiowanie materiałów zabronione.